Sygnał pierwszego anioła

(54) czyli zapowiedź klęski dla ziemi

02 maj 2014

Sygnał pierwszego anioła

Autor:
Daniel Kaleta

Trzecia część ziemi... trzecia część drzew... i wszelka trawa zielona spalona jest. Obj. 8:7

Trawy mają specjalny sposób „turbodoładowania” swego rozwoju. Zielone rośliny ogólnie potrzebują do wzrostu dwutlenku węgla, którego przy obfitej wegetacji czasami w powietrzu brakuje. Gdy palą się suche trawy, jest go pod dostatkiem. Korzenie i nasiona nie giną w szybkim pożarze, a ogień dostarcza dodatkowej porcji życiodajnej substancji. To, co wydaje się klęską żywiołową, jest w rzeczywistości podtrzymującym wegetację mechanizmem obronnym.

Pierwsze cztery sygnały wygrywane przez aniołów po otwarciu siódmej pieczęci zwiastują katastrofy w obszarze czterech naturalnych środowisk: lądu z porastającą go roślinnością, morza wraz z żyjącymi w nim stworzeniami, wód śródlądowych oraz nieba, a w szczególności widocznych na nim ciał niebieskich – słońca, księżyca i gwiazd. Są to w zasadzie cztery części składowe jednego wielkiego naturalnego otoczenia człowieka, które gdzie indziej w Biblii określane jest łącznym mianem „świata” (gr. kosmos, np. 2 Piotra 3:6). Owe cztery pierwsze dźwięki alarmowe mogą być zapowiedzią oddzielnych, kolejno po sobie następujących zestawów zjawisk albo też stanowić czterogłosową fanfarę, w ramach której do brzmiącego już tonu, stopniowo, w krótkich odstępach czasowych dołączają następne. W tym ujęciu pierwsze cztery sygnały zapowiadałyby w rzeczywistości jedną wielką katastrofę obejmującą całe naturalne środowisko człowieka.

Oczywiście nie można wykluczyć literalnej interpretacji opisanych klęsk. Grad rozżarzonych kamieni wulkanicznych mógłby wywołać pożary na wielkich obszarach ziemi. Upadek dużego meteorytu do morza to katastrofa, która –  zdaniem niektórych uczonych – co najmniej raz wydarzyła się już w historii Ziemi, doprowadzając między innymi do wyginięcia dinozaurów. Nieco trudniej wyobrazić sobie równoczesne zatrucie jednej trzeciej rzek i innych zbiorników słodkowodnych, ale można próbować się domyślać, że poprzednie zjawiska stałyby się przyczyną gorzkich czy kwaśnych opadów, z powodu których duża część słodkiej wody okazałaby się niezdatna do picia. Przesłonięcie słońca, księżyca i gwiazd chmurą pyłów i dymów mogłoby być, jak się wydaje, naturalną konsekwencją pożarów i upadku meteorytu.

Czy jednak o taki właśnie opis zniszczenia ziemi rzeczywiście chodzi w rozważanym fragmencie? Spróbujmy wyobrazić sobie literalny wymiar katastrofy opisanej po zabrzmieniu instrumentu pierwszego anioła. Na świecie jest ponad 40 mln km2 terenów leśnych, co stanowi około 1/3 ogólnej powierzchni lądów. Również na pozostałych obszarach rosną drzewa. Spalenie jednej trzeciej drzew oznaczałoby zatem pożar około 15 mln km2 lasu. To mniej więcej tyle, co powierzchnia całej Ameryki Południowej (dla porównania: w największych odnotowanych w historii pożarach, w latach 1997‑98 na Sumatrze spłonęło 97 tys. km2 lasów). Do tego oczywiście trzeba by doliczyć strawienie ogniem wszystkich łąk oraz jednej trzeciej pozostałych obszarów ziemi, czyli prawdopodobnie terenów zamieszkałych przez ludzi. Pożar o takiej skali zniszczyłby zapewne całkowicie życie na naszej planecie. Nie byłyby więc już potrzebne kolejne klęski, zwłaszcza te odnoszące się do ludności, skoro takiej pożogi zapewne nikt by nie przeżył.

Wobec tego należy raczej poszukiwać symbolicznych znaczeń owych katastrofalnych zjawisk. W języku proroctw drzewa są czasami alegorycznymi określeniami królestw lub ludzi dążących do osiągnięcia mocarstwowej pozycji swojego państwa (zob. np. Ezech. 31:3). Do krótkiego okresu wegetacji trawy porównywana jest nietrwałość życia ludzkiego (np. Psalm 90:5). W takim znaczeniu opisany pożar lasów i łąk mógłby oznaczać zagładę pewnej części państw oraz ich obywateli. Dokonuje się to przeważnie w ramach wojen, które szerząc się jak ogień, rozniecają stopniowo kolejne płomienne konflikty. Zresztą także literalne pożogi niezmiennie towarzyszą działaniom wojennym.

Elementem wywołującym ów ogromny pożar jest spadający z nieba grad oraz ogień zmieszany z krwią. Jest to zapewne nawiązanie do podobnych literalnych zjawisk, jakie miały miejsce w Egipcie podczas uwalniania Izraela z niewoli (2 Mojż. 9:24). Źródłem występującego tam ognia były zapewne wyładowania atmosferyczne (2 Mojż. 9:33‑34). Prorok Joel opisując podobne okoliczności w ramach „dnia Pańskiego” wspomina dodatkowo o krwi (Joela 3:3 lub w BG 2:30). Trudno byłoby w naturalny sposób objaśnić zjawisko krwi spadającej z nieba, stąd też można się domyślać symbolicznego znaczenia tego zapisu. Długotrwała niesprawiedliwość i wyzysk doprowadza do gwałtownego rozładowania napięć społecznych, co objawia się zamieszkami i wojnami. Kto nie korzysta z nauki łagodnie spływającej deszczem pokojowej informacji, otrzymuje to samo pouczenie w znacznie twardszej postaci – lodu dotkliwie raniącego ludzi i doprowadzającego do licznych szkód materialnych. Również gromy rozniecające wielkie pożary to skutek skumulowania się bolesnej energii niesprawiedliwych stosunków społecznych. W ten sposób krew ofiar spada na ziemię, która ją przelewała.

Historia ery chrześcijańskiej odnotowuje kilka okresów, w których pożogi wojenne ogarniały wielkie połacie ziemi. Tak było w czasach upadku Cesarstwa Rzymskiego (V w.), wypraw krzyżowych (XI-XII w.), w epoce podbojów Dżyngis-chana (XIII w.), w czasie wojny trzydziestoletniej (1618‑1648), wojny siedmioletniej (1756‑1763) czy wojen napoleońskich (1803‑1815). Zapewne we wszystkich tych dramatycznych okolicznościach, jak i w każdym innym okresie wojen i niepokojów społecznych, chrześcijanie z wielkim ożywieniem czytali Księgę Objawienia, pocieszając się jej obietnicami, że prędko przyjdzie obiecane Królestwo Boże i już wkrótce skończą się ludzkie troski i cierpienia. Z pewnością było to słuszne podejście, gdyż właśnie w tym celu została spisana żywa i niezapieczętowana (Obj. 22:10) Księga Apokalipsy.

Patrząc jednak z naszej perspektywy historycznej, wydaje się, że pożogi wojenne, jakie ogarnęły ziemię w latach dwóch wojen światowych na początku dwudziestego stulecia, są absolutnie bezprecedensowe i nieporównywalne z niczym innym, co miało miejsce wcześniej. Oczywiście w taki sam sposób myśleli chrześcijanie o każdej z wymienionych powyżej katastrof. Być może i nas spotka podobny los i za kilka stuleci ktoś dopisze historię XX wieku do ogólnej listy zdarzeń nieporównywalnie mniej znaczących od czegoś, co wydarzy się w jego czasach. Dzisiaj jednak trudno byłoby wyobrazić sobie wojny o bardziej ogólnoświatowym zakresie, z większą ilością ofiar i bardziej brzemienne w skutki niż te, które rozegrały się w latach 1914‑1945.

W roku 1914 na całej ziemi mieszkało ok. 1,8 mld ludzi. Wojna, która wtedy wybuchła, objęła kraje o łącznej liczbie 950 mln mieszkańców. Walczące państwa zmobilizowały w sumie 65 mln żołnierzy, a działania wojenne toczyły się na obszarze 3 mln km2. Po obu stronach konfliktu śmierć poniosło 16 mln ludzi, a 20 mln odniosło rany. Chociaż pod względem powierzchni oraz ilości ludzi liczby te nie sięgają wskazywanej przez opis Księgi Objawienia jednej trzeciej ziemi, to jednak skutki pożogi wojennej początku XX w. objęły bez wątpienia całą ziemię. Upadły trzy wielkie cesarstwa: Austro-Węgry i Niemcy jako przegrani z grupy państw centralnych oraz Rosja, która należała wprawdzie do zwycięskich państw Ententy, ale w wyniku wojny została ogarnięta zamieszaniem rewolucji i konfliktów wewnętrznych.

Pierwsza wojna światowa pochłonęła miliony istnień ludzkich i pozostawiła traumatyczne wspomnienia w umysłach niezliczonych ofiar. Mimo to, podobnie jak trawa, która płonąc zapewnia sobie warunki do jeszcze bujniejszego wzrostu, doprowadziła do zdumiewających przeobrażeń, które całkowicie zmieniły obraz świata. W wyniku rozpadu Austro-Węgier powstały liczne nowe państwa Europy Środkowej, między innymi odrodziła się wtedy Polska. Perturbacje w Rosji także doprowadziły do krótkotrwałych zmian granic i powstania nowych państw. Stany Zjednoczone urosły do roli mocarstwa o wymiarze światowym.

Analitycy historyczni zwracają uwagę, że konflikt zbrojny, jaki rozpoczął się z końcem lipca 1914 roku, był wojną, której nikt nie chciał. Wszystkie biorące w nim udział państwa czuły się zagrożone i w swoim mniemaniu broniły swego terytorium przed agresywnymi sąsiadami. Każdy z uczestników tej wojny czuł się napadnięty i podejmował działania o charakterze wyłącznie obronnym, nawet jeśli czasami był to prewencyjny atak. Niemcy, chcąc uniknąć konieczności forsowania francuskich umocnień na swojej zachodniej granicy, przeprowadziły atak przez neutralną Belgię, co sprowokowało Wielką Brytanię do czynnego zaangażowania się w działania wojenne. Iskrą zapalną całego tego pożaru był zamach w Sarajewie, który najprawdopodobniej był nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności, a nie zaplanowaną akcją. Serbski nacjonalista, który strzelał do austriackiego następcy tronu, znalazł się przypadkiem w sąsiedztwie konwoju, który zmienił trasę i zwolnił na zakręcie. Oddał dwa strzały z pistoletu i zabił dwie osoby, arcyksięcia Franciszka Ferdynanda oraz jego żonę. Wypadek ten został wykorzystany przez Austrię jako pretekst do nakręcenia spirali agresji, co w rezultacie na skutek kolejnych skomplikowanych zbiegów okoliczności doprowadziło do wybuchu jednej z najbardziej krwawych i okrutnych wojen w historii ludzkości. Można by więc powiedzieć, że to nie wola ludzi, ale gradowe kamienie z nieba wywołały ten konflikt.

W najbliższych miesiącach świat będzie obchodził stulecie wybuchu I wojny światowej. Jeśli prawdą jest, że sto lat temu rozpoczęło się przygotowanie ziemi do ustanowienia Królestwa Boga i Jego Mesjasza, Jezusa, to można słusznie zadać pytanie, dlaczego nie żyjemy jeszcze w owym Królestwie i ile lat może trwać owa faza przygotowawcza. Większość chrześcijan wyobraża sobie Królestwo Boże w niebie dla zbawionych dusz zmarłych ludzi. Takie królestwo może być rzeczywiście zaprowadzone w ciągu krótkiego czasu poprzez zniszczenie ziemi i zabicie wszystkich jej mieszkańców. Biblia obiecuje jednak Królestwo Boże na ziemi (Izaj. 65:17‑25), z żyjącymi ludźmi, mniej więcej takimi, jakich obecnie znamy. A jeśli tak, to przeprowadzenie procesów społecznych na tak szeroką skalę, by edukacyjne zmiany mogły ogarnąć całą ziemię, wymaga stosunkowo długiego czasu. Tym bardziej że Bóg najwyraźniej nie ma zamiaru zmuszać ludzi do uczestniczenia w błogosławieństwach swego Królestwa. Stara się ich do tego przekonać, a to wymaga wzrostu świadomości i czasu na perswazję. Jego łaska musi być oczekiwana, by mogła zostać z wdzięcznością przyjęta.

Katastrofa wojenna 1914 roku była konfliktem niechcianym i nieoczekiwanym przez przywódców oraz polityków. Jednak świat nie został pozostawiony bez ostrzeżenia, że coś takiego może się wydarzyć i że będzie to wyjątkowo bolesne doświadczenie. Na długo przed tą datą rozlegały się rozmaite głosy ostrzeżeń, a nawet przepowiedni, że właśnie w tym czasie rozpocznie się wielki, ogólnoświatowy konflikt. Jednym z tych, którzy go przepowiadali, a zarazem objaśniali przyczyny i skutki tego, co ma się stać, był Charles T. Russell (1852‑1916), zwany kąśliwie przez prasę „prorokiem z Pittsburgha”. Historia dowiodła, że głos jego przestrogi zasługiwał na poważniejsze potraktowanie.

Ostrzegawcze głosy szofarów zwiastujących katastrofy traktowane są czasami przez nieświadomych słuchaczy jak interesująca muzyka etniczna. Oby przynajmniej wierzący, którzy interesują się niebiańskimi sprawami, zachowali wrażliwość na sygnały przekazywane przez aniołów stojących przez obliczem Boga.


Najważniejsze pojęcia i zagadnienia

  1. Rozmiary katastrof zapowiadanych dźwiękami szofarów wskazują, że chodzi raczej o zapis symboliczny.
  2. Pożar jednej trzeciej świata może oznaczać katastrofy wojenne pierwszej połowy XX w.
  3. Świat był ostrzegany przed tymi kataklizmami, jednak głosy Bożego alarmu usłyszeli jedynie wierzący.

W następnym odcinku: Góra wrzucona do morza – czyli ostrzeżenie drugiego anioła


Cykl: Spacery z Janem po wyspie Patmos - spis wszystkich odcinków


 

Podobne tamatycznie



© | ePatmos.pl